czwartek, 28 kwietnia 2016

BATORY, WOJNA Z MOSKWĄ I ANGIELSCY OKULTYŚCI... Cz. 4





„Wielki mówca, wielki wódz, wielki rycerz, wielki znawca języków, przyjaciel Franciszka di Medici i Elżbiety angielskiej, wspaniały wersalczyk wprawiający w zdumienie Londyn i Paryż, alchemista, dyplomata, uczony, słynny rozrzutnik, poplecznik rokoszan Zebrzydowskich, kuzyn duchowy Zborowskich, sługa ojczyzny, zbrodniarz i dusza junacka, wszystko to ma jedno imię Olbracht Łaski”. Tak nakreślił jego sylwetkę Stanisław Kot w 1935 r. 

Z alchemią, wojewoda sieradzki i senator Rzeczypospolitej Łaski, zetknął się za granicą – we Florencji, w Pradze i w Wiedniu, gdzie utrzymywał kontakt ze starostą krzepickim Mikołajem Wolskim. Wątpić jednak należy, by czytał traktaty alchemiczne i zajmował się poszukiwaniem kamienia filozoficznego; raczej wyszukiwał głośniejszych miłośników alchemii i powierzał im wykonanie „wielkiego dzieła”. Swoją działalność na tym polu rozpoczął w rodzinnym zamku w Keżmarku (obecnie Słowacja), dokąd ściągnął Ślązaka Adama Schrötera (ok. 1525–1572), zlecając mu badania alchemiczne (miały one trwać bez przerwy 14 lat). Kontaktował się również z innymi uczonymi, parającymi się alchemią (Jerzy Joachim Retyk, Grzegorz Macer i Rupert Finck). Po wygnaniu z Austrii (1580), straciwszy zaufanie cesarza Rudolfa II, Łaski, bez pieniędzy, musiał powrócić do kraju i ukorzyć się przed dawnym przeciwnikiem, królem Stefanem Batorym. Jeszcze na dworze cesarskim dochodziły go wieści o słynnym magu i alchemiku angielskim Johnie Dee, autorze licznych prac naukowych kursujących już wtedy po Europie. Krążyły opowieści, iż obcuje on z duchami, że posiada kamień filozoficzny i że potrafi wyrabiać złoto z metali nieszlachetnych. Stąd też Łaski postanowił nawiązać z nim bliższy kontakt i wydobyć zeń sekret przemiany metali nieszlachetnych w szlachetne. I właśnie ten plan miał być wiodącym motywem tajemniczej podróży wojewody sieradzkiego do Anglii w 1583 r. Podróży, podczas której poznał Johna Dee…









ZAPRASZAMY NA STRONĘ:






wtorek, 26 kwietnia 2016

BATORY, WOJNA Z MOSKWĄ I ANGIELSCY OKULTYŚCI... Cz.3










Jego nazwisko wywodziło się prawdopodobnie z walijskiego słowa „Du”, oznaczającego „Czarny”. I rzeczywiście mrocznymi sprawami się zajmował. Przyszedł na świat w Londyńskiej Tower Ward, jego ojciec był kupcem oraz królewskim dworzaninem, mniejszego szczebla. Do Londynu przybyli oni z Walii około roku 1485 – podczas koronacji Henryka Tudora na Henryka VII, Króla Anglii. Jeśli chodzi o swoją rodzinę, lubił utrzymywać, iż są potomkami Wielkiego Rhodri Mawr'a, pierwszego księcia Walii z przydomkiem „Wielki”. John Dee – bo o nim tu mowa, uczęszczał do katolickiej szkoły w Chelmsford (dziś jest to King Edward VI Grammar School, a następnie - w latach 1543-1546 - do St. John's College w Cambridge. Jego zdumiewające zdolności intelektualne wywarły niemałe wrażenie na wykładowcach i szybko stał się honorowym profesorem Trinity College. W latach 40 i 50 XVI wieku Dee podróżował po Europie, studiując w Leuven i Brukseli, a także wykładając matematykę Euklidesa w Paryżu. Wówczas poznał się z Gemmą Frisius i został bliskim przyjacielem kartografa Gerardusa Mercatora. Dzięki tym znajomościom powrócił do Anglii zaopatrzony w bogatą kolekcję przyrządów matematycznych i astronomicznych. Gdy w 1558 na tronie Anglii zasiadła Elżbieta I, stał się jej zaufanym doradcą w sprawach astrologii i nauki, m.in. sam wybrał datę koronacji, współpracował z wojskiem angielskim i od lat 50 do 70 XVI wieku służył, jako doradca angielskich wypraw odkrywczych. Zapewnił techniczną pomoc w sprawach nawigacji i ideologiczne wsparcie podczas tworzenia „Imperium Brytyjskiego”, on też wymyślił tę nazwę. W 1577, ukazała się publikacja Dee o nazwie General and Rare Memorials pertayning to the Perfect Arte of Navigation, praca, która prezentowała jego wizję morskiego imperium i dowodziła angielskich praw do terytoriów Nowego Świata. Tworzące się imperium miało odwoływać się do legend arturiańskich, z których najważniejsza głosiła, że legendarny król Artur był władcą całej północy.

Napisał szereg traktatów naukowych z zakresu astronomii, matematyki, kalendalorogii i geografii, a jego zasługi cenione są również dzisiaj. Wszakże najbardziej zasłynął ze swych eksperymentów magiczno–krystalomantycznych, którymi zainteresował tak uczonych, jak i panujących europejskich. Wytrwale studiując dziedzinę optyki, skonstruował specjalne zwierciadło z czarnego obsydianu (w kształcie kuli z zadymionego kwarcu), mające podobno właściwości ukazywania wizji. Woził je ze sobą podczas podróży i demonstrował je władcom i magnatom, wreszcie w końcu 1588 r. sprzedał je – za pośrednictwem swego pomocnika – medium Edwarda Kelley’a – cesarzowi Rudolfowi II. W swojej rezydencji w Mortlake pod Londynem urządził sobie muzeum różnych osobliwości i bibliotekę liczącą ponad 4 tysiące tomów, wreszcie pracownię alchemiczną. Uczony był w posiadaniu cudownego kryształu, który rzekomo otrzymał od „anioła Uriela” 21 listopada 1582 r. Umieścił go na złotej podstawie i przez całe życie posługiwał się nim z największą delikatnością. Zwierciadło to stało się głośne w całej Europie. Oto jak sam Dee opisuje ten przedmiot w przedmowie do angielskiego przekładu „Euklidesa” (1570): „Zapewne to dziwne do słyszenia, ale rzeczywiście jest to jeszcze bardziej cudowne, niż słowa me to mogą oznajmić. I niemniej przez optyczny wkład można wyjaśnić porządek i przyczynę tego zjawiska: można wszystko tak wyłożyć, że wynik musi nastąpić”. W kaplicy, niedostępnej dla niewtajemniczonych, przeprowadzał Dee w obecności swego medium seanse z duchami, czyli tzw. „akcje”. Jednym słowem moglibyśmy określić go mianem… czarownika.




                                        JAK ZAWSZE ZAPRASZAMY NA STRONĘ:



                  http://www.lucastour.com.pl/lucas-tur




poniedziałek, 25 kwietnia 2016

BATORY, WOJNA Z MOSKWĄ I ANGIELSCY OKULTYŚCI... Cz. 2



„Roztropność jego była zadziwiającą, nabył jej czytaniem i rozmyślaniem historyków węgierskich, tureckich i włoskich. Lubił najbardziej Cezara i ciągle go miał pod ręką. Po łacinie mówił doskonale, a wszystkie jego słowa nosiły na sobie niezaprzeczone piętno mądrości tak dalece, że za wyrocznie prawie uchodziły”. Taką opinią cieszył się król Batory u współczesnego sobie historyka. Podczas swojego panowania, nie tylko toczył wojny, ale przede wszystkim „podnosił” kulturę państwa – założył akademię wileńską, uniwersytet, który promieniować miał na ziemie wschodnie, był organizatorem poczty i skarbowości, twórcą Trybunału, zwolennikiem i wykonawcą reformy kalendarzowej, a przede wszystkim żołnierzem, dzielącym trudy obozowe ze swymi poddanymi i obdarowującym szlachectwem najdzielniejszych z chłopów. 

Król Stefan słynął z końskiego zdrowia – nie straszne mu były trudy wojenne, albo polowanie w puszczy w środku zimy. A jednak umarł nagle i niespodziewanie. Stało się to w Grodnie 12 grudnia 1586 r. gdy Batory przebywał tam na polowaniu właśnie. Przed śmiercią zdążył jeszcze osobiście upolować 20 dzików. Potem nagle źle się poczuł, skarżył na bóle głowy i duszności. W grodzieńskim zamku, napojony winem, dostał drgawek, nie mógł chodzić, podczas próby przejścia z sypialni do alkierzyka wywrócił się. Po śmierci władcy postanowiono przeprowadzić coś, co dzisiaj nazywa się sekcją zwłok. Otworzono jamę brzuszną i zauważono, że narządy wewnętrzne są w porządku, za wyjątkiem jednej nerki, opuchniętej w wyniku upadku na plecy. 

Oczywiście pojawiły się natychmiast pogłoski o otruciu króla, ale nikt nie traktował tej hipotezy poważnie. Dwóch królewskich lekarzy – Mikołaj Buccelli i Szymon Simonius, obrzucało się nawzajem zarzutami, o  to kto źle leczył króla i przyczynił się do jego śmierci. Nagłe odejście króla interesowało jednak historyków i publicystów, którzy po latach stawiali różne hipotezy, konsekwentnie jednak wyszydzając możliwość otrucia Batorego. W 1934 pojawiła się „ekspertyza” lekarzy z Uniwersytetyu Jagielońskiego, którzy po analizie dokumentów stwierdzili, że król przeziębił się, dostał mocznicy i zmarł w ciągu trzech dni. „Po wiekach ostały się trzy wersje przyczyny zgonu Stefana Batorego. Atak serca, otrucie lub uremia” – pisze Jerzy Besala w biografii polskiego króla. Dwie pierwsze przyczyny są jednak najmniej udokumentowane źródłowo i wydają się mało prawdopodobne. Atak serca jako przyczynę zgonu Batorego był przedmiotem badań lekarzy. 

Mamy jednakże mocne przesłanki przemawiające za otruciem, choćby fakt, że w maju 1578 roku, po dwóch latach swojego panowania,  Batory zwracał się do nadwornego lekarza elektora brandenburskiego – Leonarda Thurneisera, z prośbą o przesłanie preparatu chroniącego przed otruciem. Miało to mieć związek ze sprawą Wawrzyńca Gradowskiego, czarnoksiężnika na dworze Batorego, który za rzekomą próbę jego otrucia miał zostać osadzony w więzieniu w Rawie. Przed trucizną miał ostrzegać polskiego króla sam książę pruski – Jerzy Fryderyk. Król otrzymał wtedy stosowne antidotum od elektorskiego medyka. Pojawiły się również zarzuty pod adresem lekarza Batorego -  Mikołaja Buccelli, który miał zaproponować Krzysztofowi Zborowskiemu chęć otrucia monarchy. Były zatem osoby chętne zaszkodzić polskiemu, ambitnemu monarsze i jego rozległym planom politycznym…



JAK ZAWSZE ZAPRASZAMY NA STRONĘ:







piątek, 22 kwietnia 2016

NASZ CZŁOWIEK W WARSZAWIE...





5 października 1763 r. w Dreźnie zmarł August III zwany Sasem, król Polski, wielki książę litewski i książę saski.




„Za panowania Augusta III kraj cały nie wytrzeźwiał jeszcze, rozpojony przez Augusta II; pijaństwo zrodziło axiomata, in vino veritas, drugie, qui fallit in vino, fallit in omni. Na fundamencie pierwszego wszystkie najważniejsze interesa, tak publiczne jako i prywatne, między świeckimi jako i duchownymi, robiły się przy kielichach, drugie zmuszało wszystkich nie oszukiwać kompanii, tak użyciem zafarbowanej wody zamiast wina, jako też wylewaniem na stronę kielichów. Nie było tedy balu, uczty tak magnatów i obywateli świeckiego stanu, jako i duchownych, aby nie wyprowadzano pijanych, nie mogących się utrzymać na nogach, wyzutych zupełnie z przytomności”.

Tak o ówczesnych obyczajach pisał Adam Moszczyński.

17 października, nad ranem wiadomość o śmierci króla polskiego dotarła do Petersburga. Tego dnia najwyższe czynniki państwowe Rosji, pod przewodnictwem Notre Dame de Petersburg, czyli carycy Katarzyny II, przystąpiły do zorganizowania akcji, mającej na celu osadzenie na tronie w Warszawie „swojego człowieka”. Na naradzie tej stanęło, że królem Polski musi zostać ktoś „z Piastów”, tak aby wiedział, że swoje wyniesienie zawdzięcza obcemu dworowi. To miało zapewnić jego bezgraniczne oddanie wobec „przyjaciół” z Petersburga. Ponieważ interesów rosyjskich w polskiej stolicy pilnował sędziwy już poseł Kajserling, postanowiono dodać mu do pomocy młodego, rzutkiego i wykształconego, 29 letniego generała – majora Mikołaja Repnina. To właśnie on pokierował całą operacją w Polsce, śląc raporty do swego protektora na carskim dworze – Nikity Panina oraz bezpośrednio do carycy.




„Swoim człowiekiem w Warszawie” wytypowany został oczywiście Stanisław Poniatowski, stolnik litewski. Repnin poznał go wcześniej w Petersburgu, gdzie obaj robili za tzw. „złotą młodzież” (bananową) zajmującą się korzystaniem z dworskich uroków. Tam właśnie Repnin spoufalił się z Poniatowskim, wiedząc, że może on w przyszłości odegrać ważną rolę w rosyjskiej grze o panowanie nad Europą. Zauważył też, że przyszły król Polski świetnie nadaje się do tej roli, a to ze względu na „słabą, wrażliwą, histeryczną niemal naturę przyszłego wybrańca narodu”. Z tą właśnie misją miał przybyć do Warszawy książę Repnin, wiedząc o Polsce i Polakach tyle ile młody i wykształcony karierowicz powinien wiedzieć. A zatem wiedział, że Rzeczpospolita to kraj słaby, rozdzierany przez zwalczające się stronnictwa zarządzane przez oligarchów. Znał doskonale naturę wielu z nich – chciwą i nienasyconą w posiadaniu łask, urzędów i pieniędzy. Wiedział, że aby opanować tę zgraję trzeba zastosować prastarą zasadę: dziel i rządź. A zatem nie wystarczy trzymać się, prorosyjsko nastawionej wówczas, najpotężniejszej „familii” Czartoryskich, ale także innych rodzin i wybitnych osobników. Trzeba podjudzać jednych przeciw drugim. Szczuć biednych na bogatych, innowierców na katolików i odwrotnie. Króla na poddanych i poddanych na króla. Gra ta przyniosła szybko swoje efekty…

„Kombinacja operacyjna” przebiegała wieloetapowo. Przede wszystkim należało uaktywnić masy, czyli poobjeżdżać prowincje aby skaptować sobie przyszłych posłów wysyłanych na sejm elekcyjny. Rosyjscy najemnicy czynili to sprawnie, więc popleczników Katarzyny II nie zabrakło. W tym celu przesłano posłowi rosyjskiemu specjalne fundusze. Jeszcze zanim Repnin rozpoczął swą misję, imperatorowa Wszechrusi poleciła staremu Kajserlingowi skaptować sobie prymasa Łubieńskiego i „poświecić na ten cel choćby sto tysięcy rubli, jeśli mniej nie można będzie”. Jednocześnie zabezpieczono całą operację militarnie, silny korpus rosyjski zgromadzono nad granicą. Sami Czartoryscy w swym memoriale złożonym w grudniu 1763 r. na ręce Kajserlinga, prosili carycę o jak najszybsze odkomenderowanie do Polski „800 a jeśli można 1000 lekkokonnych kozaków czugujewskich jako najwaleczniejszych i najkarniejszych, by odeprzeć zbrojne kupy ks. Radziwiłła i hetmana Branickiego przygotowujących się orężnie do przyszłej elekcji”. A zatem strona prosząca obcych o interwencje militarną sama donosiła na swych rodaków, ze stronnictwa hetmańskiego, o ich przygotowaniach do obrony przed obcą przemocą.




21 grudnia 1763 r. Repnin przybył do stolicy Rzeczpospolitej. Następnego dnia konferował ze stolnikiem litewskim, zapewniając go o pełnym rosyjskim poparciu w dziele osadzenia go na tronie. Stanisław Poniatowski pewny swego, rozpoczął akcję robienia sobie dobrego „pijaru” na ulicach Warszawy i salonach elity. Odtąd w otoczeniu gromady młodych i wykształconych młodzieńców i zacnych panien, którzy wkrótce stworzyć mieli dwór nowego króla, pokazywał się często w wielu najważniejszych miejscach stolicy. Jego pewność siebie podtrzymywały: „przelew” 3 tys. dukatów, jaki na ręce Poniatowskiego dokonał Repnin oraz zapowiedź zapłacenia do końca roku 1764 wszystkich długów przyszłego Augusta.

Tymczasem Czartoryscy w lutym 1764 r. zażądali wzmocnienia rosyjskiej siły zbrojnej w Polsce dwoma tysiącami piechoty. Siły takie podesłano do Polski pod pozorem zastąpienia rozpuszczonych kadr wojska saskiego. Jednocześnie dwór w Petersburgu bardzo dbał, aby inne europejskie dwory nie kojarzyły tych faktów z chęcią opanowania i podporządkowania sobie dawnego środkowoeuropejskiego mocarstwa. Elementem owej „kombinacji operacyjnej”, zabezpieczającym i dezinformującym, były artykuły publikowane na zamówienie Katarzyny II w europejskiej, głównie niemieckiej prasie. Kiedy 14 lutego 1764 r. „Gazeta Kolońska” opublikowała korespondencję z Warszawy, w której napisano, że w dniu urodzin stolnika litewskiego ks. Repnin „sowicie go obdarował” na życzenie imperatorowej, berlińskie, hamburskie i holenderskie gazety prześcigały się w stwierdzeniach, że wiadomość ta jest fałszywą.

Wkroczenie wojsk rosyjskich w ziemie Rzeczypospolitej pobudziło stronnictwo hetmańskie do wystąpienia przeciwko dwuznacznej polityce prymasa Łubieńskiego. To z kolei skłoniło posłów Rosji i Prus do zamanifestowania poparcia dla kandydatury Poniatowskiego. Rezydent króla pruskiego, Fryderyka, Benoit wyjednał od swego monarchy order orła czarnego dla stolnika litewskiego by podnieść jego znaczenie w oczach „familii” Czartoryskich oraz pokazać stronnictwu hetmańskiemu, że od tej właśnie kandydatury Polska nie ucieknie. Ten pośpiech ze strony Prus nie był na rękę Stanisławowi, bowiem pragnął on najpierw przyjąć order z rąk rosyjskich. Książę Repnin raportował do Petersburga: „Tak jawne świadectwo przychylności króla pruskiego wzmocni naszą sprawę, lecz dla dodania Poniatowskiemu większego jeszcze splendoru, trzeba mu przysłać order św. Andrzeja. Pragnie on tego gorąco, lecz sam – prosić o to nie śmie”.

7 września 1764, przy nielicznym udziale szlachty i w obecności wojsk rosyjskich (7 tysięcy żołnierzy w granicach Rzeczypospolitej), w wyniku, de facto zamachu stanu, Stanisław Poniatowski został wybrany królem Polski…




ZAPRASZAMY NA STRONĘ:


http://www.lucastour.com.pl/



https://www.facebook.com/lucastour.rumia/




środa, 20 kwietnia 2016

DLACZEGO UMARŁ KSIĄŻĘ SZUBRAWCÓW?




Znamy to określenie: szubrawiec. To człowiek nikczemny, łotr, bandyta, typ spod ciemnej gwiazdy jednym słowem. Takim mianem, szubrawcy, określano szlachtę mazowiecką, zamieszkującą okolice Mławy, Janowa, Ciechanowa i wreszcie Rawy, od której nazwy ukuto to określenie. Sub Rava viventes - żyjący pod Rawą. Mieli oni bowiem trudnić się zbójectwem, dorabiając sobie w ten sposób. Szczególnie mazowieccy szubrawcy upodobali sobie napady na konwoje wiozące pieniądze skarbowe do Rawy właśnie. Ale nie tylko z powodu owych zbojów, mieszkańcy tej dzielnicy stanowili w Rzeczpospolitej wieku XVI -XVII obiekt złośliwych drwin. Wytykano im warcholstwo, kłótliwość, skłonność do bójki, a z drugiej strony nadmierne ambicje polityczne i społeczne, okazywane pomimo cechującego ich, jak twierdzili złośliwi z Krakowa lub Wilna, niskiego poziomu umysłowego i gospodarczego zacofania. Jednym słowem banda krzykliwych, biednych i głupich opojów z wybujałymi ambicjami.

Jest też inny obraz Mazowsza, jaki kreślą obcokrajowcy. Lubimy powoływać się na zachodnie opinie, więc przywołajmy tę anegdotę. Kiedy w XVII wieku grupa przybyszów z dalekiej Polski dotarła pod bramy jednego z hiszpańskich klasztorów i poprosiła o nocleg, zakonnicy odmówili. Nazwa kraju, z którego przybyła ta gromada nic im nie mówiła i wietrzyli jakiś podstęp. Dopiero gdy strudzeni wędrowcy oświadczyli, że są z Mazowsza, otworzono im bramy klasztoru i ugoszczono jak należy. Nazwa dzielnicy, z której przybyli podróżnicy okazała się magicznym zaklęciem otwierającym zatarasowane wrota, owym swoistym "sezamie otwórz się". Mazowsze bowiem sławne było w całym katolickim świecie jako ziemia wolna od herezji. Prowincja wierna Kościołowi. Tak oto grono szubrawców powitane zostało z otwartymi ramionami przez hiszpańskich mnichów.




Czy już domyślamy się skąd takie negatywne nastawienie do Mazowsza i jego mieszkańców, zwanych wówczas Mazurami? Skąd taki zły pijar tworzony w Krakowie i Wilnie, dwóch stolicach Rzeczpospolitej? Stolicach, których elity sprzyjały tzw. nowinkarstwu, czyli naukom Lutra i innych ojców reformacji. Tymczasem to Mazowsze jest dzielnicą, w której reformacja ponosi klęskę najszybciej, nie ma bowiem tu dobrego podglebia dla "postępu". Brakowało tu olbrzymich latyfundiow magnackich, więc rewolucja protestancka nie miała oparcia w żadnym z możnych rodów. Nie było zatem funduszy na rozruch akcji agitacyjnej. Duży procent gruntów należał za to do kościoła, a lokalne duchowieństwo, jak to ujmuje w literaturze przedmiotu prof. Janusz Tazbir, "uzależniło od siebie gospodarczo" liczną w tej dzielnicy szlachtę gołotę. No i co równie ważne, ów wyszydzany niski poziom umysłowy tamtejszej szlachty to nic innego jak przywiązanie do tradycji i niechęć do czytania mądrych druków rozprowadzanych przez agitatorów. Nie bez znaczenia był także regalizm Mazurów, tzn. poczucie lojalności wobec rządzących władców. A oni, rządzący Mazowszem książęta piastowscy, luteranizmu, delikatnie mówiąc nie lubią i są w tym konsekwentni, w przeciwieństwie do króla Zygmunta, który oficjalnie też sympatią go nie darzy, ale po cichu wspiera, utwierdzany w tym przez swoje dworskie otoczenie, szykujące się do "skoku na kasę" zakonów. Nuncjusz papieski Juliusz Ruggieri pisał w 1568 r. o Mazowszu, że "było nie mniej katolickie niż Włochy".

15 marca 1525 r. na sejmie mazowieckim w Warszawie, książę Janusz III wydał dekret przeciwko nowinkarzom religijnym, noszący pełną nazwę: "Postanowienie o zwalczaniu sekty luteran", zabraniajacy pod karą śmierci czytania ksiąg i głoszenia nauki Marcina Lutra. Dzieje się to w czasie gdy czynione są zakulisowe działania, zmierzające do utworzenia w dawnym państwie zakonnym w Prusach, świeckiego księstwa, według przepisów tegoż właśnie reformatora. I w działaniach tych jedną z głównych ról gra dwór Zygmunta I, a on sam staje się opiekunem nowego państwa - pierwszego protestanckiego państwa w Europie, oraz opiekunem nowej dynastii Hohenzollernów. Stosowny traktat zawarli obaj władcy, król Zygmunt oraz Albrecht Hohenzollern, 8 kwietnia 1525 r., a więc niecały miesiąc po antyluterańskim dekrecie ks. Janusza, który przeczuwając co się święci, postanowił ostro przeciwdziałać w swojej dzielnicy agitacji rewolucyjnej. Rewolucja protestancka jednak w pełni się w Polsce nie przyjęła mimo tylu starań tak wielu środowisk. A najmocniej opierało się Mazowsze, którego sława dotarła z tego powodu pod klasztorne strzechy dalekiej Hiszpanii. Sam książę Janusz III jak to zwykle w takich sprawach bywa, zmarł w nocy z 9 na 10 marca 1526 r., rok po ogłoszeniu ostrego dekretu przeciwko luteranom. Zmarł w okolicznościach potocznie zwanych niejasnymi, mając zaledwie 24 lata. W podobnych okolicznościach zszedł z tego świata dwa lata wcześniej jego brat Stanisław. Na Januszu wygasła zatem rodzima dynastia Piastów, sprawująca władzę na Mazowszu, a łapę na tej dzielnicy położyli Jagiellonowie i postępowy dwór krakowski. Ponieważ oskarżenia o zatrucie obydwu książąt nie ustawały, król Zygmunt I Stary powołał specjalną komisję dla zbadania owych budzących niezdrowe fascynacje zgonów. Po zakończeniu jej prac, król wydał oficjalny edykt zamykający sprawę. Stwierdzał on, że ostatni Piastowie "nie sztuką, ani sprawą ludzką, lecz z woli Pana Wszechmogącego z tego świata zeszli"...




Jan Matejko, Janusz, ostatni książę Mazowsza




Stanisław i Janusz. Ostatni książęta mazowieccy





Jan Matejko, Hołd pruski



ZAPRASZAMY NA STRONĘ:











wtorek, 19 kwietnia 2016

"ŻYDOWSKA DZIELNICA MIESZKANIOWA W WARSZAWIE JUŻ NIE ISTNIEJE!"



Jürgen Stroop melduje...


Jürgen (Josef) Stroop (ur. 26 września 1895 w Detmoldzie, zm. 6 marca 1952 w Warszawie) – SS-Gruppenführer, zbrodniarz niemiecki, odpowiedzialny m.in. za krwawe stłumienie powstania w getcie warszawskim. Po wybuchu II wojny światowej pełnił służbę w Polsce w stopniu Oberführera SS i pułkownika policji – w październiku 1939 brał aktywny udział w mordowaniu ludności żydowskiej i polskiej Poznania, a następnie Krotoszyna, Wrześni, Śremu i Gniezna – stosował także brutalne represje wobec mieszkańców miasta. Od 19 kwietnia do 16 maja 1943 przeprowadził likwidację getta warszawskiego, podczas której stłumiono w nim powstanie. Efektem było całkowite zburzenie i zlikwidowanie getta oraz śmierć zdecydowanej większości z dziesiątek tysięcy jego mieszkańców. W trakcie akcji hitlerowcy dopuszczali się szczególnie wielkich okrucieństw i zbrodni na mieszkańcach getta, oraz przeprowadzili mnóstwo masowych egzekucji – Stroop rozkazał zwalczać bojowników żydowskich ogniem, nakazując podpalanie wszystkich schronów, bunkrów i kryjówek. Wobec niepodważalnych dowodów zbrodni Sąd Wojewódzki w Warszawie skazał Stroopa na karę śmierci przez powieszenie. Został stracony 6 marca 1952  w więzieniu mokotowskim.









"Nadawca: Dowódca SS i policji na dystrykt warszawski
Odpis Dalekopis
Warszawa, 20.4.43


Zn. akt: I ab – St/Gr. 1607 – L.dz. 516/43 tjn.
Dot.: akcji w getcie


Do wyższego dowódcy SS i policji wschód
Kraków



Przebieg akcji w getcie 19.4.43:

Zamknięcie getta od godz. 3.00. O godzinie 6.00 wprowadzenie formacji
wojskowych SS w sile 16/850 do akcji przeszukiwania reszty getta. Natychmiast
po przystąpieniu oddziałów do akcji silny planowany ogień ze strony Żydów
i bandytów. Wprowadzony do akcji czołg i obydwa wozy pancerne zostały obrzucone
koktajlami Mołotowa (butelkami zapalającymi). Czołg palił się 2 razy.
Ten ogień przeciwnika spowodował początkowo wycofanie się wprowadzonych
do akcji oddziałów. Straty przy pierwszym uderzeniu: 12 ludzi (6 SS-manów
i 6 strażników z Trawnik). Około godziny 8.00 drugie uderzenie oddziałów pod
dowództwem niżej podpisanego. Mimo ponowienia słabszego ognia obronnego
uderzenie to umożliwiło dokładne oczyszczenie kompleksów budynków Zmuszono przeciwnika do wycofania się z dachów i wyżej położonych gniazd oporu do piwnic lub bunkrów i kanałów. Podczas przeszukiwania ujęto zaledwie około 200 Żydów. Następnie skierowano oddziały szturmowe na znane bunkry z zadaniem wydostania ich załogi i zniszczenia tych bunkrów. Ujęto w ten sposób około 380 Żydów. Stwierdzono, że Żydzi znajdują się w kanałach. Całkowicie zalano je wodą, uniemożliwiając w ten sposób przebywanie w nich. Około
godziny 17.30 napotkano bardzo silny opór w pewnej grupie domów , a także
ogień z karabinów maszynowych. Specjalna grupa bojowa pokonała opór przeciwnika, wdarła się do domów, jednakże samego przeciwnika nie ujęła.






Żydzi i zbrodniarze bronili się z coraz to innego gniazda oporu, a w ostatniej chwili wymykali się, uciekając przez strych lub przejście podziemne. Około godz. 20.30 wzmocniono posterunki zewnętrzne. Wszystkie jednostki zostały z getta wycofane i zwolnione do kwater. Wzmocnienie posterunków straży zewnętrznej przez 250 żołnierzy formacji wojskowych SS.

Dalszy ciąg akcji 20.4.43.

Siły stojące do dyspozycji:

batalion zapasowych grenadierów pancernych SS 6/400
oddział zapasowy kawalerii SS 10/450
Policja Porządkowa 6/165
Służba Bezpieczeństwa 2/48
strażnicy z Trawnik 1/150
Wehrmacht
1 haubica 10 cm 1/7
1 miotacz płomieni 1
saperzy 2/16
kolumna sanitarna 1/1
3 działa przeciwlotnicze 2,28 2/24
1 francuski czołg formacji wojskowych SS
2 samochody pancerne formacji wojskowych SS
 razem 31/1262

Dowodzenie dzisiejszą akcją powierzyłem panu majorowi Policji Ochronnej Sternhagelowi, który od wypadku do wypadku otrzymuje ode mnie dalsze polecenia. O godzinie 7.00 wprowadzono do akcji 9 oddziałów szturmowych, każdy o sile 1/36, złożonych z mieszanych jednostek, w celu przeprowadzenia energicznego oczyszczania i przeszukania reszty getta. To przeszukanie, którego pierwszy cel ma być osiągnięty o godz. 11.00, jest jeszcze w toku. Tymczasem stwierdzono, że w niezamieszkanej, lecz jeszcze nieopuszczonej części getta, w której znajduje się kilka zakładów zbrojeniowych lub tym podobnych, jest szereg gniazd oporu, które nawet przeszkodziły posunąć się stojącemu w pobliżu czołgowi. Dwa oddziały szturmowe pokonały te gniazda oporu i utorowały drogę dla załogi czołgu. Przy tej akcji należy zanotować 2 rannych (formacje wojskowe SS)

W porównaniu z dniem wczorajszym przeciwnik zachowuje dużą rezerwę, ponieważ oczywiście dowiedział się o przydzieleniu ciężkiej broni. Zamierzam przeprowadzić całkowite oczyszczenie reszty getta, aby następnie oczyścić w podobny sposób tzw. niezamieszkane, ale jeszcze nieopuszczone getto. Tymczasem stwierdzono, że w tej części getta znajduje się co najmniej 10–12 bunkrów, nawet w zakładach zbrojeniowych. Całą akcję utrudnia to, że pozostałe jeszcze na terenie getta zakłady trzeba ze względu na znajdujące się w nich maszyny i narzędzia chronić przed obstrzałem i niebezpieczeństwem pożaru.

Dalszy meldunek nastąpi dziś wieczorem.


Dowódca SS i policji na dystrykt warszawski
podp. Stroop
SS-Brigadeführer i generał-major policji

Za zgodność odpowiada:
(–) Jesuiter
SS-Sturmbannführer"







ZAPRASZAMY NA STRONĘ:











poniedziałek, 18 kwietnia 2016

"BÓG UCZYNI NAS WOLNYMI!"...



Dziś krótka relacja z terenu… Biesowice, miejscowość w powiecie słupskim, a w niej niezwykła budowla w lesie. Panteon poświęcony dziewiętnastu żołnierzom pruskim poległym na frontach Rosji, Francji i Rumunii. Dawniej na cokole umieszczonym na środku panteonu stał odlany z brązu, owijający bandażem głowę żołnierz. Dziś cokół pusty. Wewnątrz wyryto napis w języku niemieckim: Den aus Besswitz fur Kaiser und Reich für König und Vaterland für uns alle im Weltkrieg 1914 - 1918 Gefallenen und Gebliebenen gewidmet am 19. 9. 1924. Herr mach uns Frei! - Poświęcone 19.9.1924 tym z Biesowic, którzy za Cesarza i państwo (Rzeszę), króla i ojczyznę i za nas wszystkich w wojnie światowej 1914-1918 polegli i pozostali 19.9.1924. Bóg uczyni nas wolnymi!...



















ZAPRASZAMY NA STRONĘ: